Człowiek z pasją – twórca i kustosz prywatnego muzeum osobliwości
Wielki społecznik, kolekcjoner, interesował się wszystkim, co związane było z przeszłością naszego regionu i z poetą Janem Kochanowskim – umieścił jego duży portret na ścianie swojego domu, w którym przez lata tworzył prywatne muzeum.
Wielki społecznik, kolekcjoner, interesował się wszystkim, co związane było z przeszłością naszego regionu i z poetą Janem Kochanowskim – umieścił jego duży portret na ścianie swojego domu, w którym przez lata tworzył prywatne muzeum.
Turyści odwiedzający Zwoleń mieli dylemat, co oprócz XVI wiecznego kościoła, można by było jeszcze zwiedzić w naszym mieście? Kierowani byli zazwyczaj do muzeum p. Grudnia, bo to taki ewenement w naszym małym miasteczku i regionie, jakiego trudno znaleźć w całym kraju. Natomiast pan Jan był osobą niezwykłą. Niewysoki, o roześmianej okrągłej twarzy, o wesołym usposobieniu. Pamiętam jego ciekawy mundur, na którym zawieszał kolejne medale. Na głowie nosił kapelusz, również przybrany różnymi odznakami. Był kolekcjonerem, który zbierał wszystko, co miało jakiś związek z przeszłością. A zaczęło się, jak wspominał, od… zamku w Janowcu, który należał w tamtym czasie do Leona Kozłowskiego – znanego jedynego prywatnego właściciela zamku w powojennej Polsce. Zafascynowany pasją zbieractwa p. Leona, pomyślał sobie, że warto zbierać różne starocie, jakie zachowały się do naszych czasów. Zaczął więc zbierać co się da, a robił to przede wszystkim z myślą o młodzieży, która przeważała wśród gości muzeum. Dla młodych pragnął ocalić od zapomnienia ciekawą przeszłość naszego regionu. Lubił spędzać wolny czas z młodzieżą, zapoznając ich ze zgromadzonymi eksponatami. Lubił wędrówki po regionie, organizował głównie dla młodzieży spotkania i rajdy po okolicznych miejscowościach, m.in.: rajd pieszy do Sycyny, gdzie spotkał się też z miejscową społecznością. Interesowało go wszystko, co związane było z poetą z Czarnolasu, gdzie był też częstym bywalcem.

Przybywających gości witał już od wejścia na swoją posesję i zapraszał do bezpłatnego zwiedzania. Kolekcjoner staroci, antyków, porcelany, militariów opowiadał ciekawie i z wielką pasją. W całym domu były setki eksponatów: na ścianach, w gablotach i szafach, na półkach, pod sufitem i na podłodze, w przedsionku i pomieszczeniach obok domu – czego tam nie było! To niesamowite, ale pamiętał historię pozyskania wszystkich przedmiotów. Mówił o swoich wyprawach po okolicznych wioskach, gdzie znajdywał stare żelazka, lampy, podkowy, świeczniki, różnego rodzaju naczynia, patery, kufle, wazony, figurki i poniemieckie hełmy, które służyły gospodarzom, np. za naczynia do karmienia drobiu.

Na początku pomagała mu jego starsza siostra Helena, a po jej odejściu żona Kasia, którą poznał w Kazimierzu Dolnym, gdzie był stałym bywalcem. To ona wspierała go w prowadzeniu muzeum. Dbała o dom i porządkowała zbiory. To, co ich łączyło, było wspólną pasją i sposobem na ciekawe nietuzinkowe życie.
O zbiorach p. Grudnia pisano nie tylko w regionalnych gazetach. Niektóre z nich nosił ze sobą w teczce i z dumą pokazywał mówiąc: „Znowu o mnie piszą. Zwoleń jest sławny w kraju i na całym świecie”. Bo do muzeum p. Jana przyjeżdżali naprawdę znani i sławni goście, wśród nich dziennikarze, np.: Ryszard Kapuściński znany polski publicysta, poeta i fotograf, zwany „cesarzem reportażu”, redaktor Kazimierz Bosek z Literatury, czy Lech Charewicz polski artysta fotograf. Państwo Grudniowie opowiadali, że odwiedziło ich tysiące zwiedzających, a wśród nich zespoły Mazowsze i Śląsk, liczne delegacje z różnych krajów świata, m.in.: Japonii, Włoch i Nowej Zelandii. Pan Jan był dumny z tych odwiedzin, pokazywał wszystkim pamiątkowe wpisy i autografy.

Nazwano go „łowcą mamutów”. Działo się to w 1983 roku, jak wspomina mój mąż:
W dolinie rzeki Zwolenki znaleziono na terenie piaskowni (obok dzisiejszej oczyszczalni ścieków) szczątki zwierząt prehistorycznych, m.in. kości mamuta. Budowniczy nagrobków na miejscowym cmentarzu, wydobywający tam piach przynieśli do naszego kolekcjonera kości zwierzęce twierdząc, że są to pozostałości z prehistorii i p. Jan będzie wiedział, co z nimi dalej zrobić. I rzeczywiście, pan Jan wiedział o tym, co z nimi zrobić. Doradziłem mu, żeby powiadomił o znalezisku Wojciecha Twardowskiego – znanego archeologa i animatora kultury z Radomia, ale w pierwszej kolejności należałoby poinformować o tym władze naszego miasta. Pamiętam bardzo dobrze, jak pan Jan podekscytowany tym zdarzeniu mówił z wielkim drżeniem w głosie: Panie Waldku! Niech pan bierze aparat i szybko do mnie przyjeżdża, bo jest sensacja! Mam kości mamuta! Spytałem: Ale skąd? Jak to się stało? Odpowiedział tajemniczo: Opowiem panu, jak pan przyjedzie! Pan wie, co to będzie? Cała Polska się dowie, cały świat!
Po moim przyjeździe pan Jan czekał już przed domem i pokazał mi to znalezisko, opowiadając w jakich okolicznościach do tego doszło. Z niedowierzaniem, ale znając pana Janka wszystko było możliwe. Okazało się, że rzeczywiście były to kości mamuta. Szczególną uwagę zwrócił na mnie kawałek jednej masywnej kości z charakterystycznymi żłobieniami. Poprosiłem, żeby wziął ją do rąk i zrobiłem zdjęcie. Jak się później okazało, ta kość była zębem mamuta, a archeolodzy w niedługim czasie zjechali do Zwolenia w celu dalszych poszukiwań.

Pan Jan często odwiedzał Domu Kultury i Muzeum Regionalne w Zwoleniu z różnymi pomysłami, a także, aby podzielić się różnymi ciekawostkami i niecodziennymi wydarzeniami. Chętnie zapraszał do siebie na ul. Cmentarną, żeby pokazać nowe eksponaty, które zdobył podczas swoich wyjazdów. O każdej „zdobyczy” opowiadał z zadowoleniem w głosie, nakręcając „motor” zbieractwa. Mówił z humorem, nie tylko nam, że ma ponad dwa tysiące eksponatów, bardzo starych, większość sprzed setek, a nawet tysięcy lat! Podkreślał w ten sposób wartość historyczną posiadanych zbiorów. Część z nich wynosił latem przed dom, gdzie można je było podziwiać w pełnej okazałości. Były to przedmioty z okresu I i II wojny światowej: hełmy, buty wojskowe, np. zimowe buty wartownika, pejcz esesmański, menażki, fragmenty broni, bagnety – można je było oglądać i brać do rąk. Dla swoich „skarbów” miał coraz mniej miejsca, marzył o jakimś pomieszczeniu, gdzie mógłby je wygodnie i bezpiecznie ulokować. Wspólnie z p. Kasią zaczęli budować własnym sumptem nowy budynek dla potrzeb powiększających się zbiorów, ale dzieła tego nie ukończyli.

Pan Jan Grudzień był również współodkrywcą miejsca pochówku Jana Kochanowskiego i członków jego rodziny pod posadzką kaplicy przedpogrzebowej przy naszym kościele. Artykuły na ten temat pojawiały się w prasie regionalnej i krajowej, np. Piotra Kutkowskiego w Echu Dnia, czy w pierwszym polskim wydaniu „National Geografic”. Zbigniew Święch – znany literat i dziennikarz w książce „Szkatuła z odkryciami” pisał:
Nerwowo biegają w rejonie prac wykopaliskowych działacze zwoleńskiego Towarzystwa im. Jana Kochanowskiego”: Bolesław Skrzek, Stanisław Janusz, walczący od lat o odnalezienie prochów Jana Czarnoleskiego. Miejscowy kolekcjoner, Jan Grudzień sam zabrał się do łopaty, gdy upał wyeliminował ludzi Wojciecha Twardowskiego. Księża, Kanonik Daniel Pacek, emerytowany proboszcz zwoleński i jego następca, ks. dziekan Franciszek Gronkowski dodają przez cały czas otuchy poszukiwaczom. (…) W czwartym dniu, gdy Wojciech Twardowski z Janem Grudniem dalej kopią, cała komisja udaje się do oddziału radomskiego muzeum w Zwolenu… korzystając z godzin wolnych, gdy mistrz Twardowski w dalszym ciągu i cierpliwie drążył wykop wraz z niezawodnym Janem Grudniem i pomocnikami.
O szczegółach z tego wydarzenia mówi Waldemar Gołdziński:
Byłem obecny podczas prac wykopaliskowych w kaplicy przedpogrzebowej, gdzie pośrodku był wielki wykop, w którym pracował znany archeolog Wojciech Twardowski. W pewnym momencie przerwał kopanie, nie widząc sensu dalszej pracy, ponieważ w wykopie pojawiła się woda i błoto. Wyszedł z kaplicy mówiąc, że niestety, ale nic tam nie ma. Obecny obok nas Jan Grudzień zapytał, czy może zejść do wykopu i też trochę popracować, bo pewnie chciał mieć swój udział w tych pracach. Twardowski oczywiście na to pozwolił, więc pan Jan po zejściu na dół zabrał się do kopania i już po krótkiej chwili usłyszałem głos p. Grudnia: Coś znalazłem, coś tu jest! Na te słowa szybko zareagował p. Wojciech i zawrócił z drogi na plebanię. Zszedł do wykopu i po kilku ruchach szpadlem odsłonił fragment poszukiwanej skrzyni. Trzeba podkreślić, że w przypadku tych odkryć, ale także i innych sytuacji, pan Jan był szczęściarzem, miał „nosa” i kierował się niezwykłą intuicją.
W ostatnich latach p. Janowi dużo czasu poświęcał także Piotr Kutkowski – zwoleniak, znany dziennikarz. Odwiedzał go często w domu, pisał o jego życiu, muzeum i zainteresowaniach. Pan Piotr był też obecny w 2008 roku przy realizacji przez Telewizję Polską i znaną dziennikarkę Marię Wiernikowską programu o naszym mieście i o Janie Grudniu, który był przewodnikiem p. Marii, a jednocześnie bohaterem nagrania, jakie powstało w tym czasie w jego muzeum. Organizacyjnie pomagał mu również p. Piotr Kutkowski. Było to wielkie przeżycie dla zwoleńskiego kolekcjonera, ale też i spore wydarzenie dla mieszkańców Zwolenia. Rzeczywiście było co pokazać i o czym mówić, bo przecież dzięki p. Janowi dużo się działo.
Pan Jan był znaną postacią w naszym mieście. Był członkiem Towarzystwa Miłośników Miasta Zwolenia. Za upowszechnianie kultury na rzecz naszego miasta i regionu był wielokrotnie nagradzany i odznaczany. W 2007 roku był nominowany do Nagrody Marszałka Województwa Mazowieckiego.
Ze względu na zły stan techniczny budynku, a później pogarszające się zdrowie p. Jana Grudnia, Muzeum od 2014 roku przestało funkcjonować.
Ewa Gołdzińska